poniedziałek, 22 stycznia 2018

Trzeba żyć bez względu na to, ile razy runęło niebo

Trzeba żyć bez względu na to, ile razy runęło niebo.
D.H. Lawrence


To zdanie mocno oddaje to, co ostatnio dzieje się w mojej głowie i życiu. Minął pierwszy tydzień w  mojej nowej pracy – tydzień owocny w naukę, tydzień pełny nowości, ale też tydzień spadku formy i sił, tydzień tęsknoty i łez. Pogoda za oknami zrobiła się zimowa, zmarzło mi też trochę serce, które zaczęło potrzebować przytulenia i ogrzania. Jak zwykle spisali się moi najbliżsi – moi rodzice wspierający mnie na odległość, mój przyjaciel, który służył dobrym słowem przez telefon i oczywiście mój Ukochany, który to zmarznięte serce przytulił delikatnie do swojego i pomógł mu się ogrzać. Trudny moment istnienia mam już nieco za sobą. Staram się cieszyć nadchodzącym dniem i być dobrej wiary w teraźniejszość. Nie jest łatwo mierzyć się z lękami, kiedy te tak paraliżują spojrzeniem swoich wielkich oczu, ale staram się tę nierówną walkę wygrywać. Bo mam dla kogo być, mam dla kogo oddychać i mam dla kogo istnieć w tym świecie z uśmiechem na duszy i twarzy. To niebo runęło mi w tym tygodniu wielokrotnie, ale za każdym razem staram się je podnosić, aby znów było na swoim miejscu. Szukać inspiracji, łapać oddech, żyć z nadzieją i budować w sobie siłę, by przekraczać każdą przeszkodę, która mnoży się na mojej prywatnej drodze do szczęścia. To zadanie niełatwe, które stoi przed każdym z Nas. Pocieszam się zawsze, że nie tylko ja mam swoje demony, swoje czarne lustra i głębokie czarne dziury w myślach i harmonogramie życia. Moim ratunkiem jest pisanie wierszy. Poezja pomaga uciec od złych momentów, pomaga narysować słońce, postawić grzejnik obok serca, napić się ciepłej herbaty z cytryną, rozwijać umysł i ćwiczyć wyobraźnię. W końcu nie chcę się zatrzymywać na jednym tomiku poezji, chcę pisać więcej, piękniej, lepiej, mocniej. I tym staram się ćwiczyć swoje mięśnie optymizmu i dotyk nadziei na lepsze dziś i dobre jutro. Próbuję się nie bać otwartych okien i zatrzaśniętych drzwi. Wierzę w niedomykalność i w to, że gdy Bóg zamyka drzwi, to otwiera szeroko okna. Czasem mnie one przerażają, bo wielu z nich skacze, ale ja staram się widzieć w nich dobroć otwarcia na to, co przynosi życie – na wpuszczanie słońca do chwili albo ożywczego powiewu chłodnego wiatru, który różowi mrozem, szczypiąc policzki. I wciąż wierzę w kredki, kolorowość i dobre dusze, które zjawiają się w naszym życiu wtedy, kiedy ich potrzebujemy. Wierzę w dobro i w to, że dam sobie radę i dziś, i jutro, i pojutrze też. Bo jestem silna, w końcu za każdym razem podnoszę swoje niebo i idę dalej, wyżej, lepiej… tego się trzymajmy.

Bo najgorszych burzach wychodzi słońce, a gdy upada niebo można znaleźć się wśród chmur…

Pozdrawiam Was,

Ewelina

czwartek, 11 stycznia 2018

Nie należy bać się zakrętów na drodze

Życie nieustannie nas zaskakuje. Czasem pozytywnie, czasem nie. Jeszcze w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością z pracy w dużej korporacji, a dzisiaj jest to już przeszłość. Firma nie zdecydowała się przedłużyć ze mną umowy po okresie próbnym. Takie ich prawo jako pracodawcy. Bardzo to przeżywałam, wylewałam łzy i martwiłam się jeszcze w poniedziałek co ja pocznę i co będzie dalej. Dziś kiedy piszę ten artykuł mamy czwartek, jest zaledwie kilka dni po skończeniu pracy w korporacji, a ja już mam nową pracę. I to we wspaniałej bliskiej domu lokalizacji, dogodnych godzinach pracy (8-15), za niewiele mniejszą stawkę niż miałam w tej dużej firmie. Będę teraz pracować w Fundacji zajmującej się pomocą osobą cierpiącym na stwardnienie rozsiane. Temat póki co jest mi słabo znany, bo nie mam w rodzinie nikogo kto by cierpiał na tę chorobę, ale z czasem na pewno spokojnie się wdrożę i zdobędę taki poziom wiedzy, jaki jest niezbędny na moim nowym stanowisku pracy. Pracę zaczynam właściwie od zaraz, bo już jutro, tj. w piątek, rozpoczyna się mój pierwszy dzień. Chcę wierzyć, że trafiłam na dobrych ludzi, którzy będą wobec mnie wyrozumiali i życzliwi. Fundacja to coś zupełnie innego niż korporacja, ale jest to bliższe mojemu sercu. Cieszę się też, że nie będę musiała godzinę dojeżdżać zatłoczonym autobusem, że nie będę musiała nosić ciągle wizytowych ubrań, że będę mogła czuć się w zespole swobodnie i jak równy z równym – poza hierarchią jaką stwarza korporacja. Przyznam szczerze, że patrząc z perspektywy czasu zauważam, że nie odnajdywałam się do końca w dużej globalnej firmie. Sztywne struktury powodowały ciągły wewnętrzny stres i ucisk na żołądku. Na pewno nie było to dobre dla mojego zdrowia i na dłuższą metę mogłoby się negatywnie na nim odbić. Życie to droga, a Bóg różnymi ścieżkami Nas prowadzi. Nie zawsze je pojmujemy, nie zawsze dostrzegamy od razu, o co chodzi w biegu wydarzeń naszego życia, lecz nic nie dzieje się bez przyczyny – mnie doświadczenie prawdziwej korporacji nauczyło pokory, zdobyłam też doświadczenie w pracy biurowej, które już wiem, że przyda się w Fundacji. Czuję, że będę szła do pracy bez ścisku w żołądku i lodowatego strachu w gardle. Cóż można powiedzieć o zespole z którym się jeszcze nie pracowało – może to zabrzmi głupio i infantylnie, ale intuicja podpowiada mi, że po prostu dobrze trafiłam. Nie umiem wyjaśnić czemu tak czuję i nawet nie będę się na to silić, tak czuję w sercu, po prostu – tylko tyle i jednocześnie aż tyle. Cieszę się też na samą myśl, że w końcu bez stresu będę mogła być wcześnie w domu – uwielbiam wracać i mieć jeszcze czas na swoje sprawy – na napisanie artykułu dla Was Kochani, na przytulenie Ukochanego, na zabawę z naszym uszatym przyjacielem, na wspólną kolację. Ogarnia mnie wewnętrzne poczucie spokoju, że będzie dobrze, że nie mam się już czego bać, że nie muszę o nic się szarpać, że nikt nie będzie patrzył na mnie krzywo, bo według niego wyglądam „za mało reprezentacyjnie”. To cenne mieć taki wewnętrzny spokój ducha. I paradoksalnie cieszę się, że „wypadłam” z torów wyścigu szczurów. I cieszę się, że tutaj, gdzie teraz będę są ludzie rozumiejący, co to znaczy choroba, co to znaczy ból, co to znaczy brak sił… Stresowałam się nieco dzisiejszą rozmową kwalifikacyjną zupełnie niepotrzebnie. W końcu nie taki diabeł straszny jak go malują. Fajnie, że trafiłam do, mam nadzieję, ludzi szczerych, budujących autentyczne i głębokie wewnętrzne relacje w duchu turkusowych organizacji, gdzie każdy jest równy, każdy jest szczery i każdy jest ważny. Może mój wpis jest bardzo optymistyczny, może nad wyraz, ale po prostu jestem pełna pozytywnych myśli i wiary w to, że tym razem będzie dobrze, bo znalazłam swoje miejsce. Bardzo chcę w to wierzyć, bo takie podejście dodaje mi skrzydeł i sił. 

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Wierzę że będę sobie radzić bardzo dobrze, ale wiedza, że ktoś jeszcze trzyma kciuki i śle mi pozytywne myśli i energię pomaga.

Pozdrawiam i ściskam Was mocno,

Ewelina

czwartek, 4 stycznia 2018

Nowy rok

Witajcie,

dawno nie pisałam, lecz było ku temu sporo powodów. Tym kluczowym była utrata wewnętrznej równowagi, co poskutkowało nawrotem depresji. Nie czułam się na siłach, by dla Was pisać - zresztą zapewne wpisy byłyby smutne i przesiąknięte negatywnymi emocjami. Za nawrotem depresji poszło też pogorszenie stanu zdrowia – w sumie z mojego trzymiesięcznego okresu próbnego przepracowałam dwa miesiące. Dojście do siebie było trudne. Musiałam ewakuować się na prędce do Tarnowa, by móc podjąć w Dębicy terapię z moją panią doktor psychiatrą-psychoterapeutą, gdyż mój stan rozchwiania był bardzo silny. Do tego doszły somatyzacje lękowe, utrudniające mi normalne funkcjonowanie: drżałam, miałam nieopuszczające mnie ani na chwilę poczucie niepokoju, czułam ciągłe napięcie, miałam rozchwianie emocjonalne za którym poszły też bóle brzucha, mnóstwo łez, wymioty i brak apetytu. Tak, to był bardzo skomplikowany okres mojego życia. Ten rozdział na szczęście jest już za mną. Z każdym dniem stopniowo odzyskuję pewność siebie i energię życiową. To bardzo ważne, by dbać o swoje zdrowie psychiczne i nie lekceważyć (tak jak zrobiłam to ja) drobnych objawów, które są sygnałem od organizmu, że dzieje się z nami coś niedobrego. Ja zlekceważyłam ciągłe napięcie mięśniowe i napady paniki - wydawało mi się, że to tylko przejściowe i szybko minie, a tymczasem sytuacja bardzo negatywnie się rozwinęła. Teraz dbam o to, by spokój i Bóg w moim sercu prowadził mnie przez każdy dzień. Dużo dają mi ćwiczenia uważności oraz spokojne, świadome głębokie oddychanie. Mam też ogromne wsparcie moich bliskich, w szczególności Narzeczonego, z którym jestem na co dzień. On potrafi ukoić ból i pomóc zażegnać lęk.

Zaczęłam też realizować jedno ze swoich wielkich marzeń - w przygotowaniu jest mój autorski tomik poezji. Tytułem będzie słowo NIEDOMYKALNOŚĆ. Wynika to z faktu, że w mojej twórczości staram się zostawić pole do interpretacji po stronie czytelnika. Uważam, że nic nie jest jednoznaczne i ostateczne, a interpretacji jednego wiersza może być tyle, ilu ludzi go przeczyta. W moich oczach jest to piękne. Wydanie planowane jest w lutym, choć ostatecznej daty jeszcze nie ma. Bardzo się jednak raduję na myśl, że w końcu trafię z moją poezją do szerszego grona odbiorców. Wracając na chwilę do tematu pracy -moja umowa na okresie próbnym kończy się 8 stycznia. Nie wiem czy zostanie przedłużona, dziś kiedy piszę ten post jest 4 stycznia, a ja nie mam jeszcze żadnej ostatecznej informacji. Staram się jednak do tematu podchodzić ze spokojem - wykonuję swoje obowiązki sumiennie i starannie, a co ma być, to będzie. Najwyżej przyjdzie mi znowu szukać zatrudnienia - nie nastawiam się jednak negatywnie, ani też nie uprawiam czarnowidztwa - co się ma wydarzyć, to się wydarzy, nie zależy to ode mnie, więc staram się nie zaprzątać sobie tym tematem serca i głowy. Słowem nowo zaczętego roku jest dla mnie ZDROWIE - chcę się mocno na nim skoncentrować. Odżywiam się regularnie, staram się zjadać przynajmniej cztery posiłki, by w diecie nie brakowało owoców i warzyw, zwiększam stopniowo ilość wypijanych płynów, a także zwiększyłam suplementację żelaza, które ciągle mam na drastycznie niskim poziomie. Chcę też okiełznać przetokę - codziennie robię nasiadówkę, jak wcześniej dbam o higienę okolic intymnych i zmieniłam używany rodzaj opatrunków jałowych na nieco cieńsze, dzięki czemu skóra mi się mniej podrażnia. Staram się też w domu chodzić bez opatrunku co znacznie pomaga w leczeniu, bo przetoka nie dusi się pod opatrunkiem. Chciałabym ją w tym roku całkowicie wyleczyć - dowiaduję się na bieżąco o metodach stosowanych w przypadku przetok u osoby z chorobą Crohna i chcę przetestować kilka możliwości. Wierzę głęboko, że któraś z nich sprawdzi się w moim przypadku, bo powiem Wam zupełnie szczerze, że mam serdecznie dosyć swojej przetoki – stomia mi nie przeszkadza i nie jest problemem, ale sącząca się ciągle przetoka bardzo mnie drażni i dołożę wszelkich starań, by w tym roku się zagoiła.

Serdecznie Was wszystkich ściskam z okazji Nowego Roku i życzę każdemu z Was dużo zdrowia sił i dobrego nastroju oraz abyście na swojej drodze zawsze spotykali tylko życzliwe Wam dusze.


Z pozdrowieniem, Ewelina

poniedziałek, 30 października 2017

Atak przetoki i rodzinne chwile

Dzień dobry,

pogoda ostatnio szaleje. Orkan Grzegorz sieje po Polsce zamęt i zniszczenie. Na szczęście u mnie za oknem w ten poniedziałkowy poranek zza chmur pokazało się na moment słońce. A ja jestem w domu, mimo że powinnam być w pracy. Niestety, przetoka dała o sobie znać. Zaczęła wydzielać dużo ropy i bolała mnie w trakcie siedzenia. Zmartwiona udałam się do lekarza. Mam zalecone cztery nasiadówki dziennie: na zmianę w szarym mydle i nadmanganianie potasu. Dodatkowo pani doktor poleciła mi zastosować, podobno świetny, żel GAF. Przyznam szczerze, że o tym produkcie jeszcze nie słyszałam. Okazało się, że nie jest go tak łatwo dostać w aptece. Trzeba było skorzystać ze strony producenta, który wskazuje, gdzie w danym województwie można dostać jego wyrób. To znacznie ułatwiło mi dokonanie zakupu. Poczytałam również w sieci dużo skrajnie różnych opinii o działaniu tego żelu. Chcę wierzyć, że pomoże mi on w tej nierównej walce z przetokami. Choć przyznam szczerze, jestem trochę sceptyczna. Sama wyrobię sobie zdanie o tym żelu po dłuższym okresie stosowania. Póki co działam zgodnie z zaleceniami lekarza. W domu mam tydzień na intensywną terapię znanymi mi metodami, aby poprawić stan okolic odbytu.

Martwię się trochę jak to będzie wyglądało w pracy, bo nie przepracowałam nawet pełnego miesiąca. Mam nadzieję, że nie zostanie to negatywnie odebrane i firma wciąż będzie patrzyła na mnie łaskawym okiem. Przez trzy tygodnie bardzo się starałam pokazać, że na tej pracy mi zależy i że chcę pracować. Czas pokaże co nastąpi.

Oprócz przetoki jak na złość przyplątały się do mnie problemy żołądkowe. Dostałam skierowanie na gastroskopię, bo podejrzewane są wrzody albo Helicobacter pylori. Aby nieco mi ulżyć, Pani doktor przepisała mi lek, który łagodzi objawy zarówno Helicobacter, jak i wrzodów. Przyznam szczerze, że trzeci dzień go stosuję i czuję, że skurczowe bóle żołądka i nieprzyjemne objawy w trakcie spożywania posiłków nieco zmalały, ale dopiero gastroskopia potwierdzi co tak naprawdę się dzieje. Trochę się obawiam tego badania, bo nie należy ono do najprzyjemniejszych, ale wiem, że trzeba sprawdzić dokładnie co się dzieje. Na szczęście badanie będzie wykonane w znieczuleniu ogólnym.

Miniony weekend to nie tylko choroba i przykre informacje. Mój Tata postanowił mi zrobić niespodziankę i przyjechał do mnie w piątek wieczorem. Bardzo się ucieszyłam z jego wizyty, bo już mocno doskwierała mi tęsknota za domem i rodziną. Tata przywiózł z Tarnowa różne pyszności – boczek do gotowania, pyszny chleb z mojej ulubionej piekarni, ulubione wędliny, a także upieczony przez moją mamę piernik. Byłam bardzo wzruszona. Tata zrobił nam też niemały prezent – wraz z mamą postanowili kupić nam toster i maszynkę do mielenia mięsa. To bardzo przydatne sprzęty, których brakowało nam w kuchni i mieliśmy  je w planach zakupowych, ale dosyć odległych. Toster oczywiście razem przetestowaliśmy – tosty z wędliną i serem żółtym były palce lizać. To był wspaniały czas. Nie ukrywam, że bardzo, ale to bardzo stęskniłam się za moim Tatą. Jestem taką trochę córeczką tatusia i zawsze miałam z Tatą fantastyczną relację – świetnie się dogadujemy i jesteśmy do siebie z charakteru bardzo podobni. Mój Rafał też cieszył się tą wizytą, bo ma z moim Tatą wspólne zainteresowania i wprost genialnie się dogadują. Szkoda tylko, że wszystko co tak miłe szybko się kończy. Miałam taką myśl, zresztą to była też sugestia lekarki, aby pojechać z Tatą na ten tydzień do Tarnowa i tam dbać o nasiadówki i wszystko inne, ale nie chciałam zostawiać w Warszawie mojego Ukochanego samotnie. Niedługo, bo już w połowie listopada, jedziemy odwiedzić rodzinne strony na cztery pełne dni.

Na koniec tego zakręconego wpisu o kilku rzeczach naraz, proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Bardzo bym chciała, aby przetoka się wyciszyła i zaczęła w końcu się zamykać. Byłaby to dla mnie ogromną ulgą i ułatwieniem.


Uściski dla Was, Ewelina.

poniedziałek, 23 października 2017

Samodzielny tydzień

Dzień dobry Kochani,

piszę do Was tuż po zakończeniu przygotowań do nowego tygodnia pracy. Przede mną spore wyzwanie - cały tydzień nie będzie mojej Szefowej, bo wyjeżdża w sprawach służbowych do oddziału naszej firmy, który jest w Krakowie. Wyjeżdża też Paulinka, moja "nauczycielka". Choć obie będą pod telefonem zostaję na warcie sama. Nie powiem, że jest mi to obojętne - czuję, że wiem co mam robić, ale trochę stresuję się bo jednak jest cieć niepewności czy na pewno sobie poradzę.

Od ponad tygodnia mój brzuch jest niespokojny co nie ułatwia mi życia. Jestem zmuszona zmniejszyć dawki zażywanego żelaza - obawiam się, że to ono jest sprawcą kłopotów. Podobne problemy z brzuchem już kiedyś miałam. Wtedy myślałam, że to stres, ale odstawiłam preparat żelazowy i wszystko wróciło do normy. Oby tak było i tym razem. 

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki. 

Ucałowania, 
Wasza Ewelina

poniedziałek, 16 października 2017

Jesienne smaki

Dzień dobry Kochani,

piszę do Was po pierwszym intensywnym tygodniu w nowej pracy. Chciałam się z Wami podzielić wrażeniami i nie tylko… ale to w dalszej części postu. Zacznę więc od tego, że zostałam bardzo ciepło i pozytywnie przyjęta – nie czułam się odebrana jako gorsza mimo iż nie ukrywam swojej niepełnosprawności. Moja bezpośrednia przełożona Pani Ania okazała się fantastyczną osobą, która wykazała ogromną wyrozumiałość i troskę podczas naszej rozmowy na temat moich ograniczeń – lęków, stomii, problemów z kolanem i charakterystyki choroby. Trochę się stresowałam przed tą rozmową. W firmie, w której pracuję konieczne jest poinformowanie bezpośredniego przełożonego o specyfice swojej choroby, by ten wiedział co może się wydarzyć i aby w razie potrzeby umiał pomóc. To dla mnie bardzo ważne, że zostałam wysłuchana i zrozumiana. Poczułam też, że moja Szefowa naprawdę we mnie wierzy i że mogę liczyć na jej pomoc w każdej chwili. Cieszę się też bardzo ze znajomości z Paulinką – dziewczyną, którą zastąpiłam na stanowisku. Wymieniłyśmy się numerami telefonów :) Paulina napisała mi ściągawkę z najważniejszych czynności, które obejmują moje obowiązki i również mimo awansu obiecała pomóc mi dopóki się nie wdrożę we wszystkim. Obecnie uczę się ludzi – w firmie pracuje sporo osób i chcę choćby ich powoli po wyglądzie kojarzyć. Nie martwię się jednak tym, że nie od razu spamiętam ich imiona, to niemożliwe w tak krótkim czasie. Jestem pod wrażeniem, bo dawno nigdzie nie czułam się tak spokojnie. Nie mam też problemu z godzinami pracy, bo zostały one dopasowane do moich potrzeb. Lucjan też nie robi obciachu. W pracy siedzi cicho, woreczki dobrze się trzymają, spray którego używam w toalecie, gdy muszę wypróżnić woreczek spisuje się wzorowo – zostawiam za sobą piękny waniliowy zapach. Jest dobrze, a wierzę, że z każdym dniem będzie tylko lepiej.

Pogoda w ten weekend się nie spisała – zapowiadane słońce i rozpogodzenie póki co się nie pokazało. Szkoda, bo jakoś tak trudno zebrać się w sobie rano, by wstać i działać na pełnych obrotach. Postanowiliśmy z Ukochanym przywołać trochę kolorów złotej polskiej jesieni. I to właśnie to drugie COŚ, czym chcę się z Wami podzielić. Jest to przepis na leczo w wersji mojej babci. Podam ilości składników na porcję dla dwóch  osób – ale tak naprawdę ich ilość można modyfikować dowolnie. I za to bardzo lubię to danie.

LECZO BABCI IRENKI – moje LECZO ZŁOTEJ POLSKIEJ JESIENI

Składniki:
- 1 pojedyncza pierś z kurczaka
- 2 średnie marchewki
- 1 średnia cebula
- 1 papryka czerwona
- 1 mała puszka kukurydzy
- keczup
- przyprawa do dań chińskich
- ryż

Wykonanie :
Najpierw szykujemy warzywne składniki - marchewkę kroimy w talarki, cebulkę siekamy drobno, paprykę kroimy w drobną kostkę i odsączamy kukurydzę. Mięso drobiowe kroimy w kostkę i wrzucamy na patelnię z małą ilością oleju i lekko rumienimy. Trwa to około 5 minut. W tym czasie na patelni ląduje również cebulka – powinna się delikatnie przeszklić. Po tym czasie wlewamy na patelnię wodę i wrzucamy marchewkę – całość przykrywamy i dusimy na niewielkim ogniu około 20 minut. Po upływie tego czasu dodajemy na patelnię paprykę, kukurydzę i keczup – ja używam pikantnego. Dolewamy też na patelnię ponownie nieco wody, bo podczas podduszania spora część z pewnością wyparowała. Do całości wsypujemy na patelnię przyprawę do dań chińskich i całość mieszamy. Na koniec wszystko wciąż podduszamy pod przykryciem przez około kwadrans – oczywiście w szybszej wersji można sos zagęścić wsypując łyżeczkę mąki, ale ja wolę odczekać aż sos odparuje i naturalnie sam zgęstnieje. Gdy sos jej gotowy przygotowuję ryż – porcję gotuję wedle instrukcji na opakowaniu. Tu mamy dwie możliwości – można ugotowany ryż wrzucić na patelnię i wymieszać z sosem, albo rozłożyć ryż na talerzach i na wierzch dać sos – ja preferuję ten drugi sposób, bo ładniej prezentuje się na talerzu, ale wybór sposobu podania pozostawiam Wam.




W tym daniu znajdziemy wszystkie kolory jesiennych liści – żółty, czerwony, pomarańczowy… i pikantną nutę rozgrzewającą żołądek i serce. Feeria barw na talerzu z pewnością przywoła uśmiech na waszych twarzach. Modyfikujcie przepis do woli, zgodnie ze swoim smakiem i wyobraźnią.

Korzystając z okazji pozdrawiam serdecznie ze Stolicy babcię Irenkę, która często w domu szykowała mi to pyszne danie.

Uściski i smacznego wszystkim,

Ewelina

niedziela, 8 października 2017

Nowe wyzwania

Witajcie,

piszę dziś do Was chcąc podzielić się swoją radością – udało mi się dostać pracę. Na rozmowie, o której już Wam pisałam wypadłam jak się okazało, bardzo dobrze i firma zdecydowała o zatrudnieniu właśnie mnie. Zaczynam pracę od jutra. Trochę się stresuję, lecz mocno wierzę, że wszystko  będzie dobrze. Z nerwów jednak trochę boli mnie brzuch i Lucjan nieco częściej się wypróżnia, więc częściej niż zwykle bywam w toalecie. Głównym źródłem stresu jest fakt, że na tym stanowisku potrzebny jest język angielski, a ja mimo iż sobie całkiem nieźle poradziłam na rozmowie nie czuję się zbyt pewnie w mowie. Cieszę się jednak, że mam obok siebie dobrych ludzi, którzy nieco mi pomogli – kuzynka wsparła w poszukiwaniu potrzebnych zwrotów, a dodatkowo ogromnie pomogła mi moja była anglistka ze studiów, abym  miała przydatne ściągawki na start, gdybym ze strachu zapomniała co i jak mam powiedzieć.

Ten tydzień przed pracą był zakręcony – musiałam zrobić zakupy, bo w moim miejscu pracy obowiązuje określony dress code: spódnice do kolan, koszule, legginsy czy eleganckie stonowane swetry, buty bez odsłoniętych palców. Nie wolno przyjść do pracy w dżinsach czy t-shircie, a ja tego typu ubrań, które są wymagane nieomal nie posiadałam. Jak się domyślacie zwyczajnie nie były mi potrzebne. Trudno było dobrać zwłaszcza legginsy – nie wiem czemu teraz panuje trend by miały one wysoki stan, co w przypadku woreczka, który może się napełnić i w ogóle w moim przypadku nie wchodzi w grę. Na szczęście po poszukiwaniach udało mi się znaleźć eleganckie legginsy z niskim stanem, dzięki którym będę się mogła czuć komfortowo w miejscu pracy. 

Musiałam też na spokojnie zrealizować swoje zlecenie na sprzęt stomijny – zabawnie się złożyło, że po czasie gdy miałam komplikacje teraz wracam do firmy, którą stosowałam prawie 3 lata i znowu worki tej marki się sprawdzają. No może nie zawsze, bo czasem gdy wypróżnienie jest zbyt gęste worek mi „wybija” i treść podcieka na skórę, ale nie jest to aż tak częste i takie wybicie może się zdarzać bez względu na to jakiej marki woreczek akurat mam, a wierzcie mi przetestowałam wszystkie dostępne marki. W sklepie medycznym jednak nie mieli ilości worków na trzy miesiące i dostałam tyle, ile było, a reszta dotrze kurierem. Trochę się martwię, o której będzie chciał przyjechać kurier, ale mam nadzieję, że uda mi się z nim telefonicznie dogadać.



Czuję się gotowa podjąć to wyzwanie, wierzę, że wszystko będzie dobrze, a Lucjan będzie grzeczny.

Proszę, trzymajcie za mnie kciuki.


Ślę Wszystkim pozdrowienia, Ewelina.